Resztę zostawi obojętna. Trzeba wiedzieć kto jest kim przed seansem. Dla jednych będzie to zaletą bo reżyser nie traktuje widza z góry i nie bawi się w edukatora ale z drugiej strony mamy natłok zdarzeń, postacie paradują na ekranie i trzeba się wyraźnie skupić by niczego nie stracić z oczu. Problem leży w innym miejscu zupełnie. Fincher zrobił film byśmy powiedzieli hipsterski gdzie liczy się przede wszystkim to by odtworzyć styl starego kina ale ślizga się po postaciach, które można scharakteryzować w sumie dość szybko. Brakuje w nich głębi, są często dwuwymiarowe. Oldman będący gwiazdą produkcji momentami okrutnie szarżuje i zachowuje jak Depp w swojej grze. Mankiewicz w jego wykonaniu zdaje się przerysowaną lekko dwuwymiarową postacią ale co zrobić skoro według scenariusza Mank był niemal zawsze na gazie i zabrakło chociaż momentu by pokazać go bardziej od środka niż z zewnątrz. Nie pomaga montaż i reżyseria, która miota się pomiędzy teraz a wtedy. Ten zabieg jest dobry gdy się go nie nadużywa niestety Fincher opiera na nim strukturę filmu. Skaczemy sobie próbując z 1940 do lat trzydziestych często bez większego powodu, bo taki koncept ma reżyser i patrzymy na tą bałaganiarska opowieść. Można było oczywiście krócej ale tak to bywa jak reżyser przecenia swoje możliwości i chce zrobić film większy niż życie, film arcydoskonaly. Fincher to jednak nie Welles a "MANK" nie "Obywatel Kane" i dużo tu obietnic bez pokrycia, dużo przelewania z pustego w pełne ale jest to szalenie dobrze zrealizowana historia z nocnymi rolami drugoplanowymi, rewelacyjną scenografią i bardzo dobrze dobranymi kostiumami i oczywiście całość pięknie spina muzyka Trenta. Nie jest to pełne zwycięstwo dla reżysera ale bez wątpienia jest to produkcja warta poświęcenia czasu i uwagi.
Kto wie?!
Tymczasem na dniach opublikowano inną pracę Davida Finchera i to z napisami!
Być może wizualnie to wciąż jego największe osiągnięcie!
https://www.youtube.com/watch?v=40eqoQHJU_E
Doskonałe do nauki angielskiego:-) Zawsze było mi tych wyrazów ciut za dużo w poszczególnych wersach, a teraz okazuje się, że jednak w tych wersach się mieszczą, to ja nie wyrabiam z czytaniem:-)
Wcale mnie to nie dziwi. Ojciec Finchera był przede wszystkim dziennikarzem, a nie scenarzystą. Z dostępnych mi informacji za wiele to on się nie napisał. "Mank" jest bodajże jego pierwszym zrealizowanym skryptem, i widać tego efekty.
W 95% moje przemyślenia. Te różne 5% to muzyka Trenta - straszna bieda, taka niemal generyczna do filmu z tej epoki.
Chyba lepiej bym tego nie ujęła. Lubię Finchera, jego filmy oglądało się zawsze mega dobrze ale Mank ciągnie się niemiłosiernie. Całość fabuły można podzielić na dwie fazy: Mank przemieszcza się po korytarzach albo Mank leży napruty. Obywatel Kane to nie moje kino i jak się okazało Mank niestety też :(
Bardzo trafne jest określenie tego filmu hipsterskim. Film, który prawie puszy się swoją niedostępnością dla przypadkowego widza. Tyle że arcydziełem Wellesa można się delektować ot tak i oglądać wielokrotnie, a Fincherem - brylować na forum, a oglądać go ponownie to chyba za karę. Doceniam tylko techniczną stronę filmu i odwagę zrobienia filmu takiego, na jaki się ma ochotę.