Prosta, niezauważalna niemal w całym filmie, ale to ona utkwila mi najbardziej w pamięci. Przegrzana chłodnica, przymusowy postój gdzieś wśród pól południa i ludzie pracujący na tym polu, którzy zapewne pierwszy raz w życiu zobaczyli, że może być inny świat - kierowca limuzyny jest biały, obsługujący elegancko wybranego czarnego. W tych czasach, w tym miejscu to jakby ujrzeć kosmitów. Nie mogę przestać myśleć o symbolikę tej sceny...
I raczej tylko z tej sceny ten film zostanie zapamiętany, bo pozostałe to klisza klisz.. ;-)
To o losie. Jednemu się udało, inni pozostali niewolnikami. Ale czy na pewno? Czy na pewno główny bohater było wolny? Traktowany jak chłopiec na posyłki białych, pozbawiony tożsamości, rozdarty. On powiedział o sobie, że jak tylko odejdzie od fortepianu to dla białych staje się niewidoczny.Przypomniał mi się program, w którym autystyk zyskiwał wartość dopiero wtedy gdy zaczął liczyć w głowie jak mega kalkulator, wtedy biją mu brawo jak małpie w zoo. Wtedy autystyk zyskuje odebraną tożsamość. Czarny ją ozdyskiwał gdy pokazał, że potrafi grać jak biały. Człowiek jak ta małpa w zoo, oklaskiwany jak skacze, pogardzany gdy tylko jest lub płacze. Takie postrzeganie człowieka to robota teologii. Nie psychologii. Jeden ma talent, reszta go zakopała jak ci czarni pracujący w polu, co nie?